„To czas, kochanie,
Robi swoje,
Traktuje nas jak gości,
On nie ma złudzeń, ani pytań
I żadnych wątpliwości.
Bo czas nie pyta
Tylko płynie
I twarze wokół zmienia,
Aż nagle widzisz
Jak go mało
Zostało do stracenia.”
Skłoniła mnie ostatnio "Fanaberia"
z Dziennika frazeologicznego - który
zza firanki podczytuję - do spaceru wstecz. Często mnie zastanawia, skąd czerpać
poczucie wartości, radość życia, spokojny obraz samego siebie w dżungli świata.
Czy to rośnie w rodzinie, w której się wychowujemy, może?
Czy napotkani dobrzy
ludzie po drodze nam wszczepiają?
Czy przeczytane w odpowiedniej kolejności i
ze zrozumieniem wersy tych, a nie innych książek...
Albo pojawi się w naszym
życiu oparcie, które każdego dnia utwierdzi nas w przekonaniu, że jesteśmy
życia warci – nie ono nas.
O sobie wiem, jak wiele poczuć, radości, wartości i stabilności
zawdzięczam moim nauczycielom. Liczę ich na palcach ręki, aż troje. Aż, bo i
tak uważam się za wielką szczęściarę.
Odcinam skrupulatnie te niepotrzebne myśli w głowie –
jak zamknę
oczy. Miałam przecież tyle pomysłów.
Mam też nowe. Tamte czekają. Niektóre
podlane wyrosły już za duże w doniczkach – trzeba przesadzić, podlać.
Sprawdzić,
czy zakwitły? Pączkują. Sadzę nowe.
Jadę autobusem z pomysłami na trasie bez przystanków. Niektóre znikają jak obraz za oknem przy dużej prędkości, niezapamiętany.
Inne
są jak to niebo. Trwają ze mną. Ewoluują jak kształt chmur – niby ulepszone,
zmienione, inne wczoraj, inne dziś – a niebo jak niebo. Zdarło podeszwy o te swoje
metamorfozy. Potknęło się zaskoczone o niezadowolenie, ale odbiciem
w lustrze
nic, a nic nie zaskakuje. Niebo, to niebo… Podzieliłam je na grupy, upchnęłam w
szufladach, znalazłam odpowiednie wieszaki, uprasowałam – wiszą.
Czekają na
jutro.